czwartek, 25 kwietnia 2024

Rozmyślania przedpołudniowe

Ogromnie dużo miejsca i słów poświęciłam błahym może wydarzeniom. No, coż... emocjonalnie i subiektywnie błahe to nie było. Dało okazję do przemyśleń nad relacjami z innymi.

Wczoraj jeszcze inną perspektywę mimo woli i nie znając sprawy ukazała mi bratowa. I choć to też był drobiazg - jak lekko mi się zrobiło na sercu! I właściwie - jakie to oczywiste!

Racja jest jak d...a - powiedział jakiś polityk czy satyryk - każdy ma swoją. Mamy własne punkty widzenia, własne filtry odbioru rzeczywistości. Własne skrzywienia i uproszczenia.

A ja, dążąc do perfekcji i sprawieliwości - zapomniałam o sobie i swoim prawie do wlasnego oglądu. Może błędnego czasem, modyfikowanego po drodze, ale osobistego.

Ktoś mi zaimponował dzielnością, pokonywaniem niemałych trudności, a nawet ten ktoś bywa malkontentem i defetystą. A ja poczułam się gorsza, bo pozwoliłam sobie na słabość i dostałam opierdziel! Dlaczego?

"Pojechałam" niedawno po D., bo jakaś niechęć mnie ogarnęła. Przy całym swoim zbiorze wad D. ma mnóstwo zalet, jak ciepło, życzliwość dla ludzi (pomimo wszystko nie można jej tego odmówić), zmysł estetyczny w swoim codziennym otoczeniu. Nie jest "głupia", bo przecież nie zamyka się na dyskusję, zdobywanie wiedzy, choć może nie jest bystra jak te i ów - no, bo ma raczej flegmatyczną naturę.

D. jest D., X. jest X. Ja jestem ja.
Jakoś zawieruszyłam dystans, spokój, pewność siebie. To było bardzo, silne, bo i dość intensywna była relacja w naszym trio. Każda z nas jest zupełnie inna... Należy się konstruktywnie różnić i pozwalać sobie być sobą. Swoich granic stanowczo zamierzam bronić, ale mój ostatni wybuch był zupełnie nieadekwatny - za to wiele, wiele mi o samej sobie powiedział.

Nikt mi nie będzie mówił: "Zamień się ze mną". To jest ten punkt, gdzie moje przyzwolenie się kończy. Moje uczucia są tylko moje, niezbywalne i chcę to komunikować bez przemocy, ale z całą stanowczością.
Nikt nie będzie mnie pouczał, że powinnam czuć inaczej niż czuję, bo wszyscy mamy prawo czuć się po swojemu. Można ewentualną krytykę wyrazić z ciepłem i zrozumieniem, że ja nie mam tak jak Ty, bo jest to niemożliwe.


***

"Przebudzeniowcy", że tak ich nazwę - a czytam ich ostatnio sporo i wirtualnie mam do czynienia z tym środowiskiem - piszą, jak ważne są w życiu rytuały, ustalona co dzień rutyna. Są takie czynności, które powtarzane regularnie wchodzą w krew, a ich zadaniem jest pomagać w życiu.
Mnie rutyna kojarzyła się z przymusem, czułam niechęć, by codziennie rano na przykład gimnastykować się czy medytować o ustalonych porach. A jednak - przewartościowuję swoje podejście.

Dlaczego? Bo dostrzegłam bardzo wyraźnie ich znaczenie. Ważna jest pora, by się "ustawić" na cały pełen różnych wyzwań dzień. Jest ważne, by realnie i serio się o siebie zatroszczyć.

Ta ostatnio sytuacja z koleżankami - taka niby błahostka - uwidoczniła mi to bardzo wyraźnie. Czułam się tak źle, że postanowiłam rozładować stres przez ruch i sprawdzić efekty.

Ruch to nie tylko kwestia zdrowego ciała, ale ukoił też mój rozklekotany układ nerwowy, poprawił nastrój, dodał energii i optymizmu, zdystansował do emocji. Naprawdę nie doceniałam!

Medytację doceniam nie od dziś, ale nie przestrzegałam stałej pory ani miejsca, nie wyodrębniałam jej jakoś szczególnie spośród innych zajęć. Tymczasem jeśli za jej pomocą nastroję się odpowiednio do czekającego mnie dnia - procentuje jak mało co! Po prostu mnie ukierunkowuje i ustawia. Przetestowałam wczoraj i porządnę medytowanie, i spacer z kijkami. Zadziałało!

Czekało mnie trochę zadań, o których myślałam z niechęcią.Medytacja uświadomiła mi, że wiele spraw w życiu traktuję niczym "bat", przymus, a przecież często są to aktywności chciane, uważane za pożyteczne i pozytywne. Doszłam do wniosku, że ta niechęć - właśnie przez "bat". W medytacji skupiłam się, by poczuć, jak to jest, gdy czynność cieszy i relaksuje, gdy czuję się, jakbym brała rozkoszną, ciepłą kąpiel.
Kurczę! Pomogło! Udało się zmienić swój nastrój i rodzaj energii, podejść do zadań bez niepotrzebnego, nawykowego napięcia.

wtorek, 23 kwietnia 2024

Swoje życie, swoje

Nic mi się nie chce. Krążenie mi nawala, nogi ziębną, w pracy siedzącej funkcje życiowe zanikają ;) Drętwa pogoda dolewa oliwy do ognia. No, to się obijam - kontrolnie wszakże.

Obiadu zostało na jutro i nie muszę sterczeć nad garami - mały powód do radości.

Popiszę sobie pod kocykiem, a potem przejdę się do garażu na poszukiwanie paru zawieruszonych rzeczy. A potem może na spożywcze sprawunki.

Syn z Młodej Polski kazał się przepytać, zaprosił też starą matkę do udziału w internetowej grze w odgadywanie, w jakim wirtualnym zakątku świata się znaleźliśmy. Wnioski wyciąga się na podstawie przyrody, architektury, elementów krajobrazu. Nawet elementy oznakowań dróg albo kształt slupów przydrożnych mogą być wskazówką. Młody ma już sporą wiedzę na ten temat.
Jak dobrze, że jest ten Młody.

Dochodzę do siebie po ostatnim wielkim emocjonalnym tąpnięciu i dzisiaj właściwie czuję się już o.k. Nie przejmuję się co będzie dalej z naszą paczką, każdy scenariusz jest dla mnie do przyjęcia i uzasadniony.

Coś mi strzeliło do głowy, by podejrzeć na Fb, co słychać u dawnej blogowiczki, którą uwielbiałam czytać. Kolorowo u niej, pogodnie, żywo. Ach te złudzenia, że gdzie indziej barwniej niż u nas! Długo ulegałam takiemu myśleniu, że moja życiem pisana historia powinna wyglądać inaczej, że powinnam być bardziej taka, a mniej siaka. A żyję tak mało spektakularnie!

Odpowiedzią jest ostatnia scena z filmu "Edi" i dialog zbieraczy złomu:

„- Co my tu mamy za życie?

- Swoje życie, swoje…” 

Długie, nudne i - ważne dla mnie

Silne emocje mną owładnęły ostatnio. Pozwoliłam się porwać, nie zatrzymałam się w porę.
Bywa ; przecież się nie powieszę. Przeprosiłam, za co należało - uważam - przeprosić, ale że żyję i czuję, przepraszać nie będę.
Dojrzały człowiek rozmawia, nie ucieka i  nie manipuluje, a czuję teraz, że to mnie spotyka. Dojrzały człowiek mówi wprost: "Jestem teraz tak na ciebie wkurzona, że potrzebuję przerwy w kontaktach (albo w ogóle: "nie chcę mieć z tobą nic wspólnego")" - a nie kręci, że nie ma czasu ; czas dziwnie się dawniej znajdował choćby na pięć minut, choćby na odpisanie:"Ssorry, nie mogłam odebrać"
Odbiera mi się szansę na konfrontację, a może i przeprosiny.
No, cóż... trudno! Zrobiłam, co mogłam, reszta odpowiedzialności już nie po mojej stronie.
Wciąż po głowie mi się kołacze, że może jednak ja coś źle zinterpretowałam, ewidentnie zareagowałam zbyt gwałtownie - ale znów się powtórzę: takie rzeczy się wyjaśnia!
Więc nie przepraszam, że żyję.
Zaopiekuję się sobą, bo tak mmą "trzepnęło", że aż dziw. Muszę odzyskać równowagę, a potem wracam do swoich spraw i celów .Korekta musi być ukończona!

***


Nasiąkłam słownictwem ze swoich ostatnich lektur. Nie znoszę tzw. oszołomstwa i mam nadzieję, że uda mi się go uniknąć, przyznam jednak, że zafascynowana jestem odkryciami w publikacjach Pati Garg czy Sylwii Kocoń. Uczą mnie, że odpowiedzi na własne rozterki szuka się u źródła, w sobie. Kontakt ze sobą jest nie do przecenienia! Znajomość swoich reakcji, emocji, rozpoznanie ich źródła - pomagają sobie radzić.
Nieraz słyszę, że nie ma co filozofować, trzeba brać życie na "chłopski rozum". Tak! Stuprocentowa zgoda,  do tego właśnie się sprowadzają nauki "moich" autorek - ale niektórzy gdzieś po drodze zagubili ten chłopski rozum, stracili kontakt ze sobą i zaufanie do siebie. Teraz trzeba wykonać pracę, by to odzyskać. By odnaleźć, bo gdzieś w nas wciąż to istnieje. Przestaliśmy tylko na tym polegać. A potem wydaje nam się to taaaakie trudne!

***

Moja ostatnia niechęć do D. ma swoje głębsze korzenie i tu musze uderzyć się w pierś wydatną: moja... nie wina - moja ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
Przecież od kilku lat już przeszkadzały mi pewne jej cechy. Ale wolałam tę swoją niechęć ignorować, strofowałam się za "nieładne", "niedobre" myśi oraz odczucia.Bo D. przecież miła, serdeczna, wesoła - jak ja mogę być taka dla niej nieżyczliwa?
Nawet R. który migiem ją podsumował, że głupia, tlumaczyłam, że może nie jest lotna, ale ma inne zalety. "Tacy też chcą żyć" - mawiałam żartobliwie.
No i tak to sobie trwało. Nie miałyśmy konfliktów - dopóki nie przyszło nam mieszkać razem.
Ponad rok temu zbiegiem okoliczności dostałyśmy ten sam termin do sanatorium, z jednodniową róznicą. Ponieważ mój turnus rozpoczynał się dzień wcześniej, D. rzuciła propozycję: "To poproś o wspólny pokój dla nas".
Zjeżyłam się na tę prośbę, ale niczego nie okazałam.
Tak bardzo chciałam ten turnus spędzić w samotności, spacerować w pojedynkę, dużo rozmyślać, opłakiwać Mamę, która odeszła kilka miesięcy wcześniej. Wyciszyć się zupełnie i mieć kontakt z samą sobą. Taka pustelnia mi się marzyła.
Stłamsiłam jednak niezadowolenie i załatwiłam ten wspólny pokój, bo nie umiałam asertywnie odmówić.
Męczyłam się z nią okrutnie! Drażniło mnie wszystko, nie zawsze sprawiedliwie. Bo co winna D. że jest powolna, wręcz ślamazarna i mało zdeycydowana? Co winna, że gada, gada, gada, często niepotrzebnie, często nudno i płytko.
Ewidentnie doskwierało mi jakieś psychiczne przeciążenie, a jej osobowość, sposób bycia nie pomagały mi dochodzić do siebie.
Obwiniałam się za te odczucia, oceniałam je. Sporo energii kosztowało mnie udawanie, że wszystko o.k.
Potem, już w naszym mieście D. rozchorowała się na depresję, więc pomyślałam, że pewnie dlatego była tak trudna w sanatorium, że chyba miała pierwsze objawy (problemy ze wszystkiego, powtarzanie się). Wybaczyć trzeba - stwierdziłam.
Potem rozeszło się wszystko po przysłowiowych kościach - aż do teraz. Oj strzeliły zamiecione pod dywan emocje!

Dlaczego o tym tak wiele piszę (i może zanudzam, ale ostatecznie blog jest dla mnie)? Historia jest dla mnie nie tylko emocjonująca, ale interesująca psychologicznie. Ciekawie jest pozaglądać w to głębiej i wysnuć wnioski.

To przez te wszystkie emocje oraz parę dosnutych przez życie wątków, stała się "taaaka wielka".
Obiektywnie wielka nie jest.

Marto, alleluja i do przodu, a czas pokaże, co będzie z tą znajomością.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Królowa dramatu?

Zachowuję się jak królowa dramatu i aż mnie samą zadziwia, jak mocno zareagowałam na ostatnie przykrości. To dlatego, że próbowałam wyjaśnić, rozładować - a tylko pogorszyłam sprawę. Dlatego też, że D. mnie unika ewidentnie, choć Z. mnie przekonuje, że D. może mieć ważne powody.

Oj, nie. Znam ją długo. Znalazłaby dla mnie czas i przestrzeń, gdyby chciała. Znam jej uniki stosowane w relacjach z innymi osobami. Nie ma we mnie zgody na takie traktowanie. 

No, trudno. Widocznie nie wszyscy mnie zrozumieją. Czy muszą?

Jeszcze ze trzy dni, regularne spacery z kijkami i pozbędę się tych niemiłych emocji. Już dziś mi lepiej, bo zaaplikowałam sobie przechadzkę.

niedziela, 21 kwietnia 2024

Bliskość... jest!

 Wow, Amerykę odkryłam!

Skoro miłość jest wszędzie - i po prostu jest, nigdy nikomu jej nie zabraknie... Czy z bliskością nie jest podobnie?

Nie szkodzi, że gdzieś wydaje się kończyć. Znajdę ją gdzie indziej, a choćby nie wiem co, zawsze mogę (i chcę!) być blisko siebie. I wtedy już nigdy bliskości mi nie zabraknie.

Czy lęk przed bliskością nie jest lękiem przed jej utratą? Przekonaniem, że jeśli już tę bliskość zdobędę, odważę się - muszę jej strzec jak źrenicy oka?
Jeśli coś jest, jeśli w coś wierzymy - przecież nie musimy się bać, że zniknie.

Ot, niedzielne przemyślenia zainspirowane przez Annę Bzikową i jej komentarz na moje wczorajsze wynurzenia.

Bliskość jest. Nie trzeba za nią gonić, ani przed nią uciekać. Niech... płynie.


Zaczynam gadać językiem, który tak często mnie irytował swoją niezrozumiałością w tych wszystkich czytywanych artykułach o duchowym rozwoju, przebudzeniu itp. Ten język jest trudny, bo słowa bywają za małe.

Ale zaczynam czuć pewne sprawy.

Szczęście

Niedziela.
Cicho.
Pochmurno.
Niebiańsko spokojnie.
Jak dobrze!

Nie ubrałam się dzisiaj, nie pościeliłam łóżka. Zaimprowizowałam pospieszny, ale przyzwoity obiad. Wyleguję się, drzemię, snuję w szlafroku (ładny jest! :) ) i nic mi więcej dzisiaj nie trzeba. Spoooookój!

Za oknem irysy zakwitły jak szalone. Dobrze im zrobiła porada z internetu, by jesienią poucinać ich łodygi tuż przy ziemi. Są teraz dosłownie obsypane kwiatami.




Mruczysław powrócił ze spaceru, meldując się na zewnętrznym parapecie salonu. Wpuściłam zwierzaka i teraz wylegujemy się razem.

Dzisiaj właśnie tak wygląda dla mnie szczęście.
Niepotrzebna mi euforia.

sobota, 20 kwietnia 2024

***

Mamo,
w marcu minęły dwa lata... - jak szybko!

Żyje się tak zwyczajnie, że aż nie do wiary. Jak to życie śmie być tak bezczelnie normalne bez Ciebie?!

A jednak brakuję Cię.

W pół słowa zrozumiałabyś niektóre moje spostrzeżenia, przemyślenia, nie musiałabym wiele tłumaczyć. Nikomu nie mogę o pewnych rzeczach tak szczerze powiedzieć. Pewne sprawy współodczuwają tylko ludzie z jednego domu.
Tak bym poplotkowała z Tobą o znajomych, zdarzeniach... Zapytałabym o uprawę warzyw, gotowanie, pranie uporczywych plam... Opowiedziałabym o moim sąsiedzie, który sprowadził się niedawno, a znał Was, moich Rodziców 40 lat temu w odległej miejscowości - uwierzysz, co za traf? Popytałabym, jaki był...

Eeeech... Właśnie wybuchłam płaczem.

Nie mówiłam, że się ostatnio zupełnie rozregulowałam?

Utulam siebie

Kupiłam sobie piwo, o zgrozo :) Słodkie, ale żadne tam bezalkoholowe, uczciwe cztery procent.
Dziś dzień bez leków - w popiątki robię sobie od nich przerwę - więc pozwoliłam sobie na tę odrobinę rozpusty.
Ponieważ alkoholu zażywam sporadycznie, puszka wystarczyła, by poczuć miły "szmerek". Dzisiaj go potrzebowałam.
Ciągle jeszcze jest mi źle, rozregulowany mam układ nerwowy. Zapewne swoje robi też zupełnie nieobliczalna ostatnio pogoda.

Wciąż myślami wracam do tej scysji z koleżankami. Znajomy, któremu się z tego zwierzyłam, skwitował: "Za bardzo przejmujesz się ludźmi, a za mało sobą" - być może ma rację.

Chłonęłam tę naszą atmosferę koleżeństwa, solidarności, wspierania się nawzajem. Było to coś, czego nie zaznałam od lat, a z taką intensywnością chyba nawet nigdy. Za młodu bardzo za tym tęskniłam. Zawsze bowiem byłam sporą indywidualistką, zostawiałam dużo przestrzeni dla siebie, lecz odczuwałam samotność i osobność. Moje rodzeństwo przeżywało spotkania, prowadziło życie towarzyskie chodziło na randki, dyskoteki, a ja - byłam sama. Rodzice dogadywali, że coś ze mną nie tak.

Zachwycił mnie więc urok więzi międzyludzkich, możliwości jakie to daje, zachwyciły własne odkryte umiejętności nawiązywania relacji. Zachwyciło też, że tęsknoty z młodych lat spełniają się jakby od niechcenia,  ale... chyba jednak sens miały moje "ustawienia fabryczne", zawieranie przyjaźni po swojemu, w swoim tempie, w swoim stylu.

Pewnie wszystko jest ze mną w porządku, a ja za młodu uwierzyłam, że nie jestem taka, jak "powinnam" i zależało mi, by się zmienić. A może jednak niczego nie muszę zmieniać, nie muszę majstrować przy własnej konstrukcji?

Więcej szacunku dla samej siebie, więcej uznania dla siebie! Więcej akceptacji!

Takie oto lekcje odbieram na stare lata od Życia.

Bądź dla siebie dobra, Marto.

Odezwało się we mnie tak głośno jakieś wewnętrzne Dziecko. Utulam je, koję, okrywam kocykiem. Włączyłam mu kojącą muzykę.

Piwo, choć dla dorosłych, również mnie koi jak dziecko.

czwartek, 18 kwietnia 2024

Kto ze mną wytrzyma... skoro sama z sobą czasem nie mogę!

Od niedawna dużo się mówi oraz pisze o WWO - wysoko wrażliwych osobach.
Nie wiem, czy mogę się do takowych zaliczyć, wydaję się sama sobie bardzo silna w pewnych sprawach, płacz nad książką czy na filmie zdarza mi się sporadycznie, nie oszalałam z rozpaczy po śmierci Rodziców, choć oczywiste były pewne uczucia. Najwidoczniej wrażliwość może dotyczyć różnych obszarów, bywa różnie uwarunkowana.

Łatwo się przestymulowuję, łatwo wpadam w stan rozdrażnienia i zmęczenia, dosyć często nieadekwatnie wybucham przeciążona wrażeniami oraz emocjami.
Nienawidzę hałasu, silnego światła (jarzeniówki w pracy), nie lubię mieć za dużo na głowie. Wolę nieraz posiedzieć w domu i mieć święty spokój niż gonić za rozrywką.
To ostatnie zmieniło się z moim wiekiem, bo dawniej uważałam, że wartość jest w tym, by "się działo". Dziś, gdy więcej się dzieje, potrzebuję później odpocząć i odreagować w samotności, choć obserwacja wykazała, że poszukuję równowagi (we własnym odczuciu) między "nicsięniedzianiem" a urozmaiceniem. Generalnie jednak dla mnie nawet jeśli nic się nie dzieje - dzieje się nieustannie. Dużo myślę, dużo czuję.

To dar, ale i obciążenie ogromne. Nie dość, że sama cierpię, konsekwencje moich huśtawek odczuwają też inni.

I ja mam - cholera! - być z kimkolwiek w związku? A kto ze mną wytrzyma?! Kto mnie zrozumie i zaakceptuje?

Taki urok przeklętych schorzeń centralnego układu nerwowego. Taki urok przebytych operacji na otwartym łbie.

Nie żalę się.
Ja się złoszczę.

Ja chcę być normalna i nie daję rady, choć tak się staram.

Ale jazda!

Miałam "jazdę" przez ostatnie dni, a nawet tygodnie. Trochę mi wstyd, ale zapewne są ku niej powody, których to powodów nie rozpoznałam w pore.

Dopiero koleżanka w pracy zwróciła mi dziś uwagę: "Martuś, rok temu też się rozchorowałaś na nogi przed planowaną operacją". W rzeczy samej, tak było i posłużyło mi za pretekst, żeby uciec niemal z gabinetu operacyjnego. Może więc to stres?
Druga koleżanka, również z pracy, poleciła mi dobrego lekarza "od naczyń" w P. Już dziś zapisałam się do mojej lekarki pierwszego kontaktu w sprawie skierowania. Nie jestem zachwycona, że trzeba będzie brać wolne na cały dzień i jeździć poza nasze miasteczko, ale szukam w tym dobrych stron: P. to piękne, a rzadko odwiedzane przeze mnie miasto, warto je poznać lepiej, zaś wyjazdy... Przecież zawsze marzyłam, by więcej podróżować, bywać poza miejscem mojego zamieszkania. No, to będzie okazja!

Koleżanki, o których ostatnio pisałam, miały pecha trafić na moment mojej szczególnej wrażliwości i drażliwości, aczkolwiek nadal uważam, że mogły się zachować nieco inaczej. Dziś z rana przyszła mi jednak do głowy inna interpretacja wydarzeń niż ta dokonana w pierwszej złości. Może po prostu źle się zrozumialyśmy? Powoli "odkręcam" nieporozumienie.

Bywam trudna, niestety. Często mam wrażenie, że bardziej trudna niż inni - a przez to gorsza, niezasługująca na pełną akceptację, ciepło, miłość. To wszystko intensywnie ze mnie "wylazło".
Podobno życie podsuwa nam różne sytuacje, by czegoś nas nauczyć. Hmmmm...

Tylko czego tym razem mam się nauczyć? Że jak mi źle, to muszę chować się i płakać w samotności?

Kurrrrde, a ja tak chcę, by mnie ktoś przytulił! :(


Wróciłam dziś do domu zupełnie "rozwalona" emocjonalnie.

Zarządziłam dzień dobroci dla siebie. Nie zmywam naczyń, nie wstawiam prania, nie zbieram porozrzucanych drobiazgów z podłogi... no, dobra, umyłam kilka talerzy, przy czym jeden rozbiłam - ten ulubiony, bo wyśliznął mi się z rąk ; no, dobra, wyskoczyłam też po drobne spożywcze zakupy, ale do nielubianego sklepiku w pobliżu zamiast do zwyczajowej Biedronki.
A teraz leżę pod kocem, w stopy nareszcie ciepło, czuję napływające do nich krążenie. Na kolację zjadłam ciepłej owsianki - dania, które koi nie tylko potrzeby ciała, ale i duszę (są takie potrawy, które kojarzą mi się z ciepłem, troskliwą mamą, domem i przyjemnością).

Pospałam po południu i zamierzam porządnie przespać noc. Sen najskuteczniej regeneruje mój skłonny do przeciążeń układ nerwowy.

Wracam do siebie.

środa, 17 kwietnia 2024

Psychologiczno-koleżeńskie "rozkminy"

Znów mi szlag trafił część testu z korekty. Na szczęście poprawiłam bez trudu, choć zirytowałam się mocno. Jadę dzisiaj dalej z tym "koksem".

Koleżance D. (sama już nie pamiętam, jaki komu nadaję na blogu pseudonim, zresztą, wolę nawet ich nie powtarzać, wyjaśniam jednak, że to ta osoba, z którą ostatnio zaliczyłam mocne spięcie) zaproponowałam dzisiaj wspólny wypad do kina. Wiem, że lubi, pamiętam, że chętnie uczestniczyła w podobnych atrakcjach, a jednak tym razem otrzymałam odpowiedź, że ostatnio jest bardzo zajęta i nie ma czasu.
Hm... może i tak, ale pierwsze, co mi na myśl przyszło to "klituś bajduś!". Kolejna prezentacja tchórzostwa, uniki zamiast otwartej przyłbicy. Och, jak tego nie lubię.
Odpisałam: "Rozumiem, ale szczerze mówiąc mam wrażenie, że mnie unikasz. Bardzo bym chciała porozmawiać otwarcie o tym, co się między nami zdarzyło. Jeśli nie zechcesz, uszanuję to, liczę jednak na odpowiedź bez uników". Nie dostałam do tej pory odpowiedzi, ale cierpliwie poczekam... i wcale się nie zdziwię, jeśli szanowna koleżanka nie odpisze, bo konfrontowanie się wprost to nie jej styl. Będzie mi z tym niewygodnie i trochę przykro, ale będę miała jasność sytuacji.

Czy nie za długo dawałam ulgową taryfę jej wrażliwości i brakowi pewności siebie? Czy nie za długo nie pozwalałam sobie na "brzydkie" uczucia, gdy drażniły mnie jej cechy? Czy nie wątpiłam w słuszność własnych odczuć wobec niej? Bo przecież już od dłuższego czasu przymykałam oko, na to, że papla nieraz bez sensu, że bywa... głupiutka, na wszystko narzeka i mało ma samodzielnych sądów oraz decyzji? Krytykowałam i karciłam siebie, że za mało jestem tolerancyjna i wyrozumiała dla skądinąd miłej i koleżeńskiej D. Czułam się winna swoim odczuciom... a one i tak wypłynęły na powierzchnię.

Byłoby tak zapewne nadal, ale "do białości" wnerwiło mnie, że pozwoliła sobie na krytykę wobec mnie dopiero, gdy poczuła "plecy" drugiej osoby - nie mając dotychczas odwagi wyrażenia swojego zdania niezależnie. Zarzuciłam jej to, a ona na to, że źle ją oceniam, że ona zna swą wartość i potrafi tupnąć nogą... No, raczej niespecjalnie, jak widać. Daję sobie prawo błędu, ale widzę tu wiele jej wyobrażeń na własny temat, których rzeczywistość nie odzwierciedla.

Rzeczona koleżanka ma poważne kłopoty małżeńskie. Zwierzała mi się wielokrotnie, a ja w dobrej wierze próbowałam ukazać jej perspektywę nieco inną niż jej własna, bo zauważam i jej wielką wrażliwość na jego niezamierzone przykrości. Trochę brałam go w obronę, choć jest zdecydowanie trudnym partnerem. Czego się potem dowiedzialam? Druga koleżanka poinformowała mnie, że D. wkurza jak go bronię. Nie można było wprost mi tego powiedzieć? Nie znoszę niedomówień.

...Ale czy ja również - patrz: trzeci akapit powyżej - nie mam niedomówień na własnym sumieniu?

Czy to ja mam tak paskudny charakter, że popadam ostatnio w konflikty, czy też jest to zdrowe i świadczy, że wreszcie coraz wyraźniej mówię własnym głosem?
W tzw. przestrzeniach rozwojowych często czytam, że gdy decydujemy się być sobą, podążać własną drogą i mówić własnym głosem - część ludzi od nas odpada, relacje naturalnie się selekcjonują.

Czy tego właśnie doświadczam?

Natomiast z moją "prawie siostrą" wciąż do siebie wracamy pomimo tarć. Przewartościowujemy, weryfikujemy i - ku mojej radości - wciąż jesteśmy dla siebie ważne i potrzebne. Nikogo nie darzę takim zaufaniem jak jej - przynajmniej obecnie.